Archiwum 11 czerwca 2019


Maryang – urzeknie nawet ichtiofoba
11 czerwca 2019, 08:27

Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o wodę. Kocham się kapać, dźwięk wody bardzo mnie uspokaja (nawet jeśli dobiega z pralki bądź zmywarki), z chęcią zamieszkałabym nad oceanem, albo chociaż jeziorem. Niestety na tym moja miłość się kończy. Nie mogę znieść zapachu owoców morza, brzydzę się glonów, a gdy pływam najbardziej obawiam się tego, że dotknie mnie ryba. Jestem weganką i kocham zwierzęta, ale nie potrafię pokonać swojej niechęci w stosunku do ryb. Życzę im szczęścia, niech im się jak najlepiej układa, byleby z dala ode mnie. Pewnie zastanawiacie się, właściwie po co te wywody. Chciałam wytłumaczyć wam, że moja decyzja  o wycieczce do Maryang, miejscowości, która słynie z olbrzymiego targowiska z owocami morza i połowów nie była typowa. Szkoda mi zwierząt, które trafiają na stół (Koreańczycy jedzą owoce morza praktycznie codziennie). Z drugiej strony chciałam zobaczyć piękne wybrzeże i port. Abstrahując od ryb, Maryang to urocze miasteczko, które zachwyca nawet, gdy cierpi się na ichtiofobię.  

Maryang i Gangjin dzielą zaledwie 22 km, jednak miejscowości te bardzo się różnią. Gangjin jest nowoczesne, czasem uda się nawet natrafić tam na obcokrajowca, na dworcu można spokojnie poradzić sobie znając angielski. Maryang powitało mnie dworcem w postaci budy z trzema krzesełkami i jednym starszym panem sprzedającym bilety. Rozkład jazdy był w kawałkach, nie było też informacji, jaki autobus akurat przyjeżdża. Nie zabrakło jednak toalety i darmowego Internetu, co podniosło moje morale. Zresztą o dworcu zapomniałam dość szybko,  bo dosłownie po pokonaniu 200 m byłam już nad morzem. Ten przyjemny zapach morskiej wody od razu poprawił mi nastrój. Słonce wychyliło zza chmur, a  z pobliskiego posterunku wyszli policjanci, którzy postanowili mnie przywitać. Podejrzewam, że mało zagranicznych turystów zapuszcza się do Maryang (albo po prostu wyglądałam tak niebezpiecznie) i stąd takie oficjalne powitanie. Rybacy przyglądali mi się z zaciekawieniem, panie z targowiska przyjaźnie machały. Maryang zrobiło na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Gdyby nie biedne ryby, które męczyły się w akwariach czekając na niechybną śmierć, zakochałabym się w tej miejscowości.  

Głównym źródłem dochodu mieszkańców Maryang jest rybołówstwo. W porcie spotkałam dziesiątki rybaków pucujących swoje łódki. Ale, gdyby tego było mało, ci mężczyźni, którzy nie posiadają łódek, łowią hobbistycznie z brzegu lub z pomostu. Podejrzewam, że robią to regularnie, gdyż takie wędkowanie  to świetna okazja do kultywowania relacji towarzyskich. Panowie machali do siebie, plotkowali, popijali kawę, dzielili się śniadaniem. Zawsze wydawało mi się, że wśród wędkarzy panuje dość duża rywalizacja, w końcu każdy chce upolować jak największy okaz. Widocznie w Maryang mężczyźni łowią, aby pobyć na świeżym powietrzu i spotkać się znajomymi, a ryby to sprawa drugorzędna. Atmosfera ogólnej życzliwości przypadła mi do gustu. Nie, nie zacznę wędkować, ale może teraz będę miała do tego sportu mniej negatywne nastawienie.

Wielki targ rybny, który organizowany jest nad samą wodą, na olbrzymim pomoście to największa lokalna atrakcja. Owoce morza można  oczywiście kupić w Maryang codziennie, ale na sobotnie wydarzenie  czeka się cały tydzień. Oprócz ryb można kupić tam wszystko, co udało się wyciągnąć z morza – kraby, krewetki, ślimaki oraz, oczywiście, glony. Koreańczycy stawiają na świeżość, dlatego większość z tych „specjałów” żyje w trakcie zakupu. Na targu znajduję się także pełno knajp. Niestety wszystkie specjalizują się w owocach morza, więc mi pozostało chrupanie zeschłej bułki, którą przywiozłam ze sobą. Nie zabrakło natomiast kawy. W Korei kawa jest obecnie prawdziwym hitem. Nawet w Maryang jest kilka kawiarni i automatów z kawą. Poza jedzeniem sobotnie targowisko oferuje także atrakcje kulturalne. Co sobotę do Maryang przyjeżdżają artyści, można posłuchać muzyki, popatrzeć na tańce. Jeśli interesuje was aktualny program można sprawdzić go na stronie:   http://www.gangjin.go.kr/en/contents.do?key=1992. Strona jest po angielsku (!), a do tego zawiera listę dostępnych dań z cenami, co przydałoby mi się, gdybym nie była weganką.  

  

 

Maryang to mała miejscowość (mieszka tu około 2500 osób), dlatego nie ma tu zbyt wielu atrakcji kulturalnych. Polecam je natomiast tym, którzy naprawdę doceniają uroki morza. W miasteczku znajduje się kilka pomostów, każdy z nich jest wyposażony w miejsca do siedzenia. Można przyjechać tu na piknik, dłuższy spacer czy po prostu po to, żeby posiedzieć na plaży. Ludzie są przyjemni, miejsce urokliwe, tylko tych nieszczęsnych ryb szkoda!